ZPMP #6 Koniec etapu wdrażania i dziewczynka z maseczką na buzi

avatar

Dawno nie było żadnego wpisu do mojego pamiętnika...
Czy nie było o czym pisać? Oczywiście, że było. Niestety na tamten moment uznałam, że to za mało by dodać wpis.
Niestety - bo teraz nie pamiętam już o czym wtedy mogła bym napisać.
Może pochwalę się przy okazji, że pewnego wieczoru spadł u nas śnieg!

1.jpg

Z dziećmi tak to już jest, że to co dziś wprawia cię w zadziwienie lub nawet przerażenie, za tydzień znika z pamięci, bo przez ten tydzień zdarza się jeszcze milion innych rzeczy, które za każdym razem zdają się być bardziej zadziwiające lub niestety nawet bardziej przerażające.

Dzień babci i dziadka

To już zamierzchłe czasy... Pamiętam jednak ten dzień trochę.
Wierszyki do nauczenia w domu dostałyśmy duuużo duuużo wcześniej, bo tu święta, tu Sylwester...
Oczywiście moje dziewczyny, jak zwykle uczyły się nieco po swojemu, jednak póki się rymowało to miało swój sens :)
Łucja szybko załapała swój wierszyk jak i wierszyk Lili, Lila wciąż denerwowała się, że gdy "przepytuje" ją, to za każdym razem Łucja mówi wierszyk za nią.
Łucja oba wierszyki umiała przed Sylwestrem, Lilka swojego nauczyła się tuż po.
Wyglądało więc na to, że po raz pierwszy w naszej przedszkolnej przygodzie dziewczyny zdołały nauczyć się czegoś bez swoich zmian. Poza wierszykami były też proste pioseneczki i krótkie, proste układy taneczne, które nieraz prezentowały w domu, ale tylko wtedy, gdy nie było w pobliżu żadnej babci ani dziadka, bo dziewczyny bardzo wzięły sobie do serca to, że jest to niespodzianka dla dziadków.
Kilka dni przed samym przyjęciem z okazji łączonego święta Dnia Babci i Dnia Dziadka, przed salą Żyrafek wywieszona została lista, na której rodzice mieli wpisać ilość dziadków oraz babć, którzy mają zawitać w przedszkolu.
Z dziadkami dziewczyn od strony taty niestety nie mamy kontaktu. Niestety... raczej powinnam napisać na szczęście...
Zaprosiliśmy więc moich rodziców, moją babcię czyli prababcię dziewczyn, oraz moich ukochanych dziadków od strony mamy, czyli pradziadków dziewczyn.
Mój tata na zaproszenie zareagował prosto "Kto kurwa organizuje przyjęcie o godzinie 14, gdy każdy jest w pracy...". Nie umiał się określić czy przyjdzie czy nie... widząc jego zapał do pierwszego w jego życiu spędzenia tak ważnego dnia w przedszkolu z wnuczkami stwierdziłam, że nawet nie zasługuje na to by być na liście.
Pradziadek dziewczyn ma chore nogi oraz serce, ze względów zdrowotnych nie mógł tam być.
Natomiast babcia oraz dwie prababcie wraz ze mną nie wyobrażały sobie by tam się nie zjawić.

Każda impreza organizowana dotąd w przedszkolu była niezwykle udana. Moje dziewczyny dobrze bawiły się występując przed dużą ilością osób. Oczywiście Łucja wstydziła się nieco, jednak mimo wszystko widać było jej satysfakcje z tego jak uczestniczy w tych wszystkich uroczystościach.

Dzień babci i dziadka był jednak inny...

Już przy pierwszej piosence, czyli w momencie rozpoczęcia całej imprezy Lilka zaczęła płakać. Lilka, ta która nie stresuje się występami i ta, która piosenki z repertuaru z tego dnia śpiewała już miesiąc wcześniej.
Biegała oczkami po sali, rozpaczliwie szukając babć i dziadków...
Tłumaczyłam dziewczynom, że dziadkowie nie mogą przyjść, Lila mimo wszystko liczyła chyba jednak, że będą. W swoich przygotowaniach dziewczyn do występów nie uwzględniłam też tego, że ich babcie usiądą na samym tyle sali i, że dziewczyny nie będą w stanie ich zobaczyć.
Machałam do Liluni, wołałam ją, liczyłam, że jak spojrzy się na mnie to doda jej to otuchy, jednak tak się nie stało.
Lilka od czasu do czasu uspokajała się i zaczynała się bawić razem z innymi dziećmi, co jakiś czas jednak wracały łzy. Gdy tylko Lilka zaczynała płakać, Łucja podchodziła do niej, przytulała ją, coś tam jej tłumaczyła, trzymała ją za rączkę.
Taki widok jest bardzo rozczulający... Serce pęka gdy Twoje czteroletnie dziecko płacze na scenie, ale gdy w dodatku obserwujesz jak twoje drugie czteroletnie dziecko przerywa swój występ oraz przede wszystkim zabawę, która widać, że sprawia mu radość i bez względu na wszystko stara się pocieszyć siostrę to łzy płyną nieprzerwanym strumieniem.

Po części występów dzieci nadeszła pora na wspólną zabawę z dziadkami i babciami. Tańce i śpiewy... Tu już nie było żadnych łez, babcie wystarczyły dziewczynom.
Nie było żadnych łez... powinnam napisać, że to Lilka nie płakała, bo ja oczywiście musiałam. Z reguły staram się powstrzymywać od łez przy dziewczynach, ale tamtego dnia i tak nie patrzyły na mnie... więc czemu miałam sobie odmówić? ;)
Po części "oficjalnej" występów starałam się jeszcze raz wyjaśnić dziewczynom, że dziadkowie nie mogli się zjawić na występie, ale że babcie są przeszczęśliwe, że mogą tam być razem z nami. I mimo, że wyprzytulałyśmy się i dziewczyny chętnie rozpoczęły tańce z babciami to wciąż widziałam, że Lilka szuka dziadków.
W momencie gdy nadszedł czas na wręczenie laurek dla dziadków, Łucja te laurki przekazała babciom, a Lilka błądziła po sali przerażona i zrozpaczona.
Biedna zakodowała sobie, że jest to "Święto Babci i Dziadka" w dodatku nie wiedząc jeszcze o tym, że nawet na swoich najbliższych nie zawsze można liczyć.
Zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że czasem tak bywa, że nie każdy może być przy tobie, bez względu na to jak cię kocha. Wiem jednak, że tamtego dnia, mój tata jak by tylko chciał to zjawił by się w przedszkolu. Gdyby tylko chciał...

Do dziś boli mnie serce gdy przypomnę sobie jak błędnie Lilka przemierzała salę, gdy wszystkie inne dzieci były już w objęciach swoich babć i dziadków. Jest mi przykro tym bardziej dlatego, że tego dnia, pierwszy raz w życiu nie byłam w stanie pocieszyć swojego dziecka.

Tego dnia, po powrocie do domu zrobiłyśmy sobie z babciami after party, a po wszystkim gdy już się kobity zaczęły rozchodzić trzeba było rozdzielić laurki, bo w przedszkolu trafiły one do jednej torebki.
Jedna z tych laurek była dla mojego taty i gdy spytałam się Lilce "która miała być dla dziadka kochanie?" on powiedział do mojej babci "teściowa, tę też weź... ja nie chcę" - nie oglądając nawet laurki i oddając ją wprost w ręce mojej babci.
Jakim **** trzeba być żeby tak przy dziecku powiedzieć?!
Zapytałam tylko "Serio?"
Na co on "przecież to nie dzieci robiły"...
A właśnie, że robiły! Wierszyk był wydrukowany przez Panie, różne kształty też wycięły one. Jednak dzieci przyklejały to wszystko do kupy, śpiewając przy tym piosenki o swoich ukochanych dziadkach i z niecierpliwością czekając na to aż dziadkowie odwiedzą ich w przedszkolu w tym tak ważnym dla wszystkich dzieci dniu...

Całe szczęście dzień dziadka jest tylko raz w roku... na pozostałych imprezach nie spodziewam się już tak przykrych dla dziewczyn zawodów.

Pamiętam jak Pani Dorotka po występach tego dnia podeszła do mnie i powiedziała "Pani Paulinko, spokojnie, Lilce bardzo dobrze szło na próbach, dziś miała po prostu gorszy dzień"
Czy ta kobieta pomyślała, że płaczę, bo nie spodobał mi się występ dzieci? Oczywiście, że mi się spodobał i byłam pod wrażeniem, że Lilka mimo wszystko wystała na scenie i starała się dokończyć występ.
Płakałam ze wzruszenia i z niemocy, bo nie mogłam w żaden sposób pocieszyć Lilki.
Spytałam się wtedy też Pani Dorotce, czy powinnam była wejść na scenę i zabrać Lilkę, Pani Dorotka powiedziała jednak, że to by było najgorsze co mogłabym zrobić. Dzieci w takich momentach rozpłakują się totalnie i nie kończą występów. Faktycznie zauważyłam, że tak jest po tym co działo się dotychczas z innymi dziećmi w grupie. Poza tym Lilka widziała gdzie jestem i między piosenkami podchodziłam do niej i jej mówiłam, że wciąż jestem tu po lewo i zachwycam się jej występem.

Trochę czasu upłynęło już od tego dnia. Co jakiś czas dziewczyny wspominają, że dziadka nie było, ale już coraz rzadziej.
Najśmieszniejsze jest to, że gdy wracałyśmy z dziewczynami z imprezy tego dnia, to Lilka była wniebowzięta zabawą, mówiła, że świetnie było i, że super jej poszło. Oczywiście nigdy nie powiedziałam, że poszło jej źle... Tylko wiecie, chciałam ją pocieszyć po wszystkim, a nawet nie miałam jak się do tego zabrać, bo Lilka nie widziała nic złego w tej imprezie :) Gdy Łucja mówiła na przykład "Lilka nie mówiła wierszyka" to Lilka odpowiadała "Mówiłam... po cichutku", a gdy oglądałyśmy nagrania i zdjęcia z imprezy to Lilka zdawała się nawet nie widzieć tego, że zamiast śpiewać i tańczyć to płacze, kazała puszczać nagrania od nowa, i tańczyła przy nich i śpiewała. Mówiła, że wyglądała ślicznie, że troszkę była smutna, ale, że super jej poszło :)
No i bardzo się z tego ciesze, bo moim zdaniem wszystkim dzieciom, a przede wszystkim mojej Lili poszło świetnie. Niepotrzebnie martwiłam się tym, że Lilka, po imprezie będzie czuła, że nawaliła.
Żadna z babć również tak jak i Lila nie zauważyły by działo się coś złego. Ani razu nie spytały się o jej złe samopoczucie podczas występu ani nic takiego. Lila chyba też dzięki temu była bardzo dumna z siebie i gdy spotykaliśmy się potem z rodziną prosiła mnie bym wszystkim pokazywała nagranie :)

Ferie - czyli dyżur w innych grupach

Nigdzie na ferie się nie wybieraliśmy, a śniegu u nas nie było więc na czas ferii postanowiłam, że dziewczyny będą chodzić do przedszkola.
Nieszczęśliwie okazało się, że poza moimi dwiema z naszej grupy tylko jeszcze dwójka dzieci w tym czasie chodziła do przedszkola. Obawiałam się więc, że dziewczyny źle będą czuły się w przedszkolu, bo i bez swoich Pań i bez koleżanek... I gdy pierwszego dnia poprowadziłam je do Kotków zaczął się ten sam lament co pierwszego dnia września u Żyrafek. Tak jak wtedy we wrześniu, tak i teraz w ferie Pani po prostu zamknęła mi drzwi sali przed nosem gdy dziewczyny zaczęły płakać. W domu wciąż o nich myślałam i oczywiście czekałam na telefon, zupełnie niepotrzebnie. Już pierwszego dnia w nowej sali, z nowymi Paniami i dziećmi dziewczyny stwierdziły, że u Kotków jest fajniej niż u Żyrafek.
Każdego następnego dnia bez problemu wchodziły do sali, a z problemem ją opuszczały po południu.
Pewnego dnia, dziewczyny w drodze do przedszkola popłakały się, że nie ma Pani Dorotki. Tłumaczyłam jej, że jest na wakacjach, że musi odpocząć żeby znowu móc z nimi szaleć. To był jakiś gorszy dzień po prostu.
Jakie było nasze zdziwienie gdy okazało się, że tego dnia Pani Dorotka była u Kotków! Lilka popłakała się ze szczęścia jak ją zobaczyła!
Później było już dobrze. Nawet jak z Kotków przenieśli nas do Misiów. A trzeba zaznaczyć, że Misie to duże już dzieci a wraz z nimi znowu inne nauczycielki.
U Misiów obyło się bez żadnych problemów.
Pewnego wieczoru nawet, gdy szykowałam dziewczynom kolację, a Łucja siedziała na toalecie doszło do dość niesamowitej sytuacji. W pewnym momencie usłyszałam jak rolka papieru spada z trzymadełka na co Łucja zareagowała:

"O niee! Grawitacja!"

Chyba nawet nie zdążyłam odłożyć kanapki pędząc do łazienki by spytać się Łucji skąd zna to słowo. "Pani Misiów nam powiedziała". Gdy Łucja wyszła z toalety i przyszła do kuchni spytała mi się czy ja wiem co to grawitacja.
-Coś tam wiem, ale możesz mi przypomnieć- powiedziałam zaciekawiona.
-Grawitacja jest wtedy mamo, gdy jesteś w kosmosie i skaczesz i wtedy są takie dźwięki- kosmos się zgadza, ale skąd te dźwięki? :D
Zaprezentowałam wtedy Łucji jak ja widzę grawitację. Wzięłam widelec i go upuściłam (czemu akurat widelec...zawsze mam jakieś głupie pomysły). Łucji tak spodobała się moja wersja grawitacji, że ruszyła do szuflady ze sztućcami by samemu trochę obadać ten temat. Nie pozwoliłam jej jednak, podkreślając, że upuszczanie sztućców jest bardzo niemądre i by nie naśladowała mnie w tych moich głupich pomysłach.

Lilka po kolacji poszła do łóżka babci. A Łucja przyszła do mnie do pokoju i położyła się w namiocie. Po jakiejś chwili wyszła i powiedziała, że chce tacie powiedzieć o grawitacji. Powiedziałam, że super, tata też chętnie się dowie co i jak, ale że obecnie jest w pracy i że jutro mu o tym powie. Łucja podekscytowana chciała to zrobić od razu więc poprosiła mnie bym nagrała ją i wysłała tacie video.
Oczywiście zgodziłam się i rozpoczęłyśmy nagranie:
-Dzień dobry, dzisiaj pouczę was o dinozaurach
-A może o grawitacji?
-O GRIWATACJI...
-No to, co to jest grawitacja?
-Spada widelec, albo... o...poczekaj ja przyniosę...
-Nie idź, nie przynoś, po prostu opowiedz.
Łucja jednak pobiegła do ich zabawkowej kuchni i po chwili wróciła z jakimś zabawkowym sztućcem, upuściła go
-To jest grawitacja, spada w dół, to jest grawitacja
-Super! Kto Cię tego nauczył?
-Mama! Na przykład to są dinozaury!- nie wiem o co jej chodziło z tymi dinozaurami...
-Super, piona!
-Papaa! Do następnego odcinku!

Najśmieszniejsze jest to, że Łucja jak by nie kierowała tego do taty, tylko do większej ilości osób. "Dzisiaj pouczę was"! Poza tym to zakończenie- "do następnego odcinku"?! Jakaś dusza Youtuberki? :)

W ogóle z zadowoleniem stwierdzam, że dziewczyny lubią gdy je fotografuje i nagrywam. Same o to proszą, a ja potem miesiąc później wracając do tych nagrań czuję jak by było to rok wstecz :)
Dodatkowo dziewczyny świetnie pozują do zdjęć. Pozują-pajacują, ale efekt jest niesamowicie uroczy <3!

Etap wdrażania zakończony

05.03.20 miało odbyć się zebranie rodziców Żyrafek. Troszkę obawiałam się, że nie zdążę, bo miałam pogrzeb, na szczęście wiozłam księdza, który bardzo śpieszył się by wrócić do kościoła więc ja, nie dość, że zdążyłam na zebranie, to jeszcze wcześniej zdążyłam dzieciaki z przedszkola zawieźć do domu.
Pięć minut przed czasem byłam już w górnym holu, czyli tam gdzie zebranie miało się odbyć. 10 minut po planowanym rozpoczęciu spotkania gdy nikt się nie zjawił, postanowiłam udać się do sali Żyrafek spytać o co chodzi - wszyscy już tam byli. Oczywiście ku niezadowoleniu Pani Wicedyrektor, która uczy nasze dzieci (zawsze myślałam, że to Pani Dyrektor, to ta co mi powiedziała, we wrześniu, że moje dziewczyny płaczą w przedszkolu przez to, że olałam godzinne spotkanie wakacyjne) nie omieszkałam wspomnieć o tym, że to tak naprawdę ja jako jedyna byłam tam gdzie trzeba, a na tablicy od tygodnia wisi dezinformacja, że to w górnym holu właśnie spotkanie się odbędzie. Ta kazała mi po prostu usiąść. Usiadłam więc z tyłu i słuchałam.
Spotkanie polegało na tym by Panie opowiedziały nam co i kiedy robiły z dziećmi od momentu rozpoczęcia ich przedszkolnej przygody oraz jakie postępy mają nasze dzieci.
Podsumowując wszystko co mówiły kobitki, to nasze dzieci są mega mądre i grzeczne. Po raz pierwszy w historii przedszkola grupa czterolatków jeździ na tak dalekie wycieczki oraz chodzi na tak długie spacery. Niektóre nauczycielki w przedszkolu nazywają nasze dzieci "małe sześciolatki". A podczas teatrzyku "Jaś i Małgosia" w naszym kinie to nasze dzieci były najmłodsze na całej sali i nauczycielki z innych przedszkoli i grup pokazywały nasze dzieci na przykład innym dzieciom, bo nasze siedziały cichutko i ani razu żaden dzieciak nie wyszedł siusiu, podczas gdy starsze dzieciaki latały w te i nazad robiąc duży zamęt. Oczywiście nie chodzi o to, że dzieci mają wstrzymywać siusiu. Przed wejściem na salę dzieci, które czuły potrzebę skorzystały, a te które potrzeby nie miały wytrzymały wcale nie aż tak długie przedstawienie.
Nasze Panie podkreśliły, że były z naszych dzieciaków bardzo dumne i czuły taką osobistą satysfakcję, bo były z najmłodszą grupą w całym kinie, która zachowywała się najgrzeczniej i która dużo wyciągnęła z całego przedstawienia.
Nasze dzieci chodzą nad rzekę i karmią zwierzaki w parku czy jakichś gospodarstwach agroturystycznych. (Karmić zwierząt w naszym parku nie wolno, nasze przedszkole ma jednak patronat nad kilkoma zwierzakami i dlatego nasze dzieci mają tę możliwość). Panie mówią, że często nauczycielki innych grup nie dowierzają, że nasze Panie zabierają dzieciaki w takie miejsca i nie obawiają się jakichś problemów. Dotąd przecież czterolatki nie wyjeżdżały poza naszą miejscowość.

Sezon grypy

Jakiś czas temu przy sali Żyrafek zawisła informacja, że przedszkole nie wyraża zgody na to, by chore dzieci do niego uczęszczały. No kto by pomyślał... Dzień po pojawieniu się kartki do naszej grupy przestała chodzić większość dzieci. Chodziły moje dziewczyny i dwójka lub trójka innych dzieci, czyli 1/3 całej grupy. Od momentu zawiśnięcia kartki moje dziewczyny nie chorują! Wow! Czy to oznacza, że rodzice dotąd nie zwracali uwagi na to w jakim stanie przyprowadzają dzieci?
Pewnego dnia odbierając dziewczyny trafiłam na dwie inne mamy, których już dawno nie widziałam więc chętnie dołączyłam się do rozmowy, która była na temat zachorowań dzieci właśnie. Obie te matki mówiły, że jak dzieci mają nie chorować skoro okno w sali mają wciąż otwarte, a nauczycielki nieodpowiednio ubierają je na spacery... To dość odważne stwierdzenia. Ja byłam zdania, że okno od czasu do czasu warto otworzyć i nie wiązała bym tego ściśle z chorobami dzieci. Spytałam też skąd mamy wiedzą, że dzieci nieodpowiednio są ubierane na spacery. Mama powiedziała, że jej córka powiedziała, że na spacerku była w samych rajstopkach... No okej zgadzam się, że na tamtą temperaturę te pończochowe rajstopki nie były odpowiednie, ale z drugiej strony skoro nie były odpowiednie to czemu mama ubrała dziewczynkę tak do przedszkola? Bo rajstopki ładnie pasowały do pięknej rozkloszowanej czerwonej spódniczki w kwiatki? Moim zdaniem dzieci już z domu powinny być ubrane adekwatnie do pogody na zewnątrz. A w razie czego w szatni jest miejsce na to by pozostawić dodatkowe ubranka dla dzieci.
Panie już kiedyś, we wrześniu pouczały nas by dzieci ubierać praktycznie i wygodnie - co dla mnie akurat jest oczywiste i śmieszy mnie, że trzeba o tym wspominać. Przecież żaden z rodziców nie chce by spacer grupy się nie odbył tylko ze względu na to, że jedno dziecko nie miało odpowiednio ciepłego ubrania...
Chwilę po rozmowie na temat ubierania dzieci jedna z mam wyszła już ze swoją córką z przedszkola. Ja z tą drugą czekałam na nasze pociechy. Wtedy ta mama powiedziała wskazując na mamę, która właśnie wychodziła: "I na nią też musimy uważać, zauważyłaś, że jej Lenka jest ciągle zasmarana?". Tak mi się śmiać chciało! Ledwie co obie nagadywały na nauczycielki i to, że dzieci właśnie przez nie chorują, by chwilę po wyjściu jednej z nich ta druga zupełnie zmieniła linię ataku :D Ciekawe jak potoczyła by się rozmowa gdybym to ja wyszła wcześniej...? ;)

No i w końcu dochodzę do najdziwniejszego momentu dzisiejszego wpisu.

Dziewczynka z maseczką na buzi

Czy to odprowadzając dziewczyny do przedszkola, czy odbierając je, raczej rzadko spotykam się z rodzicami z naszej grupy. Nic dziwnego, skoro chodzi teraz tak mało dzieci.
Często jednak słyszę rozmowy innych rodziców z innych grup na temat koronawirusa i tego jak brakuje towarów w sklepach. Nawet na zebraniu, które odbyło się parę dni temu, Panie powiedziały nam, że powinny nas poinstruować jak poprawnie myć ręce, jednak przypuszczają, że my to wiemy i odpuścimy sobie po cichu ten punkt. W tym momencie rozmowa z tematu naszych dzieci zeszła na puste półki w sklepach, a ja przestałam już czynnie uczestniczyć w rozmowach.
Na zakupy jeżdżę dzień w dzień. Kupuję chleb, mleko, coś do chleba, coś na obiad. Zakupów nie robię dużych, ale żeby zakupić wszystko co potrzebuję muszę obejść cały Polomarket. I ani razu nie zauważyłam by brakowało tam czegokolwiek. W Kauflandzie też nie, w Lidlu też, do Biedronki nie jeżdżę. Byłam ostatnio w Rossmannie i było mało mydeł, niektórych rodzajów brakowało - to prawda. Ale jak słyszałam jak te wszystkie mamy chodzą na zakupy i widzą, że brakuje makaronów i konserw to za diabły nie mam pojęcia gdzie one te zakupy robią... może w chemicznym? Nasze nauczycielki również były zdziwione gdy mamy o tym opowiadały... Nie chcę nikogo oskarżać, ale mam przeczucie, że ludzie lubią sami podsycać panikę nawet gdy nic nie wskazuje na to, że coś się dzieje...

No i ta piekielna dziewczynka, którą minęłam wczoraj w drzwiach do przedszkola. Dziewczynka z maseczką na buzi... A za nią jej rozweselona mama.
Co się dzieje z ludźmi? Jak można przyprowadzać chore dzieci do przedszkola?! I gdzie do cholery jest ten zabawny aspekt założenia dziecku maseczki?!
Może ktoś pomyśli, że jestem sztywna, ale potrafię się śmiać z rzeczy, z których nawet nie wypada.
Jednak dziecko z maseczką na buzi w przedszkolu, które same w sobie jest ogromnym inkubatorem bakterii nie jest zabawne. Nie rozumiem i nie chcę nigdy zrozumieć matki tego dziecka, która zdaje się w swoim mniemaniu postąpiła zabawnie.



0
0
0.000
4 comments